XVII Letnie Finały – niedziela – Artykuł –”Tego jeszcze nie było w historii”

Ministranckie mecze okazały się być bardzo wyrównane, czego pierwszym potwierdzeniem była konfrontacja Chybia z Osiekiem. Patrząc przez pryzmat jakości, obrońcy tytułu powinni odprawić rywala z bagażem minimum dwóch goli. Wydawało się, że nas czeka dogrywka, a tu proszę…magiczne dotknięcie Patryka Dybała i nieopisana radość zawodników i kibiców. Tegoroczny letni turniej pokazuje, że nie zawsze tylko same umiejętności są ważne; ważne jest też mieć szczęście. O tym w niedziele dwukrotnie przekonał się Osiek. Zaś Istebna w konfrontacji z Cięciną, ma więcej konkretów i jakości, co daje jej prawo gry w finale. Tam miał być rewanż za półfinał na hali. Wtedy skromne 1:0 dało wygraną ministrantom z parafii Dobrego Pasterza. Teraz ta konfrontacja odbywa się na poziomie wielkiego finału. Wyrównany poziom, walka która doprowadza do dogrywki, a później rzutów karnych. Te lepiej wykonywali zawodnicy Osieka, którzy obronili tytuł. Właściwie niesamowita postawa w bramce Wojciecha Tlałki, daje im drugi tytuł z rzędu. Istebnej zabrakło tej przysłowiowej „kropki nad i”. W meczu o III miejsce Cięcina dość szybko ustawiła sobie mecz bramką Gabriela Czecha, by później kontrolować sytuacje boiskowe, dowożąc dość szczęśliwie wynik do końca. Chybie przez zawirowania kadrowo – regulaminowe Obszarów znalazło się w TOP 4, więc najniższe miejsce w tym zestawieniu należy uznać z wielki sukces i to ponad swoją miarę.
Chybie oprócz ministrantów, miało swoich przedstawicieli w kategorii Lektor Starszy. Tam zmiażdżyły ich Jawiszowice osiedle, które mają skład „galaktyczny”, jakiego od czasów Rajczy nie widzieliśmy na Bosko Cup. Trudno powiedzieć czy strzelający w tym meczu Mateusz Pękała dwie bramki i Szymon Kubiczek trzy gole mieli większy wpływ na jakość zespołu; niż Raczek, Krzywolak, Dętkoś czy Szałaśny. Oni wszyscy są topowi. To dlaczego na ostatnim witrażu wypadli z drogi? Nim zakręt przed metą, Pietrzykowice musiały przebrnąć wyboistą drogę. Najpierw w sobotę stracili kontuzjowanego Kacpra Gacka, co spowodowało, że w niedzielę przystępowali do rywalizacji bez ławki rezerwowych. Obszary twardo, zdecydowanie podeszły do walki o finał. Dominik Łyszczarz z bramką, do której przyczyniła się fantastyczna gra Szymona Marca, Stanisława Zwięczaka czy Mateusza Markowskiego. Jednak z każdą minutą na boisku lepiej czuł się Mateusz Bogdał. A już druga połowa, to show Bogdała – jednego aktora. Najpierw bramka wyrównująca, po kapitalnym strzale z kilkunastu metrów w samo okienko. By chwilę później po przyjęciu i woleju zdobyć dublet, dający im awans. Ten zawodnik to prawdziwy kozak. Potrafi pokierować zespołem, zarazem w każdym meczu zostawia wiele zdrowia na boisku. Ono weryfikuje wszystko. Finał patrząc pod względem jakości gry, powinien być dla Jawiszowic. Jednak tu ważna jest jeszcze taktyka. Pietrzykowice wiedziały, że z Jawiszowicami, nie możesz iść na wymianę ciosów, bo przegrasz. Natomiast taktyka była jasna: przetrzymać nawał teamu ks. Michała, wybijając piłki; jednocześnie walką przerywając nawałnice ofensywnych poczynań Kubiczka i spółki. Dowieźli to do końca. Bezbramkowy remis dał dogrywkę, która zachowała nam status quo. No to startujemy z karnymi. No i tego jeszcze nie było w historii: 11 serii oddanych strzałów i wygrana Pietrzykowic 8:7. Dla wielu to szok i niedowierzanie, że drużyna z największą jakością na tych finałach przegrywa w decydującym momencie. Widać mądra obrona i odpowiednia taktyka okazały się zdecydowanie skuteczne. Tu jest ta jakże ważna kwestia, mądra taktyka jest tak samo ważna, a może bardziej niż umiejętności. Współczesny futbol wielokrotnie pokazał, jak ważne jest by zespół tak ustawić pod grę przeciwnika, by osiągnąć swoje. Stara piłkarska maksyma brzmi: „grasz tak, jak ci przeciwnik pozwala”. Pietrzykowice pozwalały grać Jawiszowicom do swojego pola karnego. W nim już liczyli, że będą utrudniać strzały, a Kamil Bożek, w odpowiednim timingu złapie piłkę. No i tu szacunek dla każdego lektora z parafii NSPJ, że wypełnili swoje zadania, broniąc tym samym tytuł i wywalczając czwarty z rzędu puchar w naszych rozgrywkach: letnie mistrzostwo 2024, Superpuchar 2024, halowe mistrzostwo 2025, letnie mistrzostwo 2025. Jednak jeszcze właściwie to nie jest potrójna korona, czyli trzy najważniejsze puchary w jednym sezonie. Są w 2025 na najlepszej drodze na osiągnięcie tego sukcesu. Jawiszowice w decydującym momencie nie potrafiły zmusić Bożka do błędu i zadać jeden decydujący cios, by cieszyć się tym właśnie sukcesem.
O sukcesie w tym roku bardzo marzyli zawodnicy z Grojca i Jawiszowic osiedla. W duchu takiego konkretu przystępowali do niedzielnych rywalizacji. Grojec walczył z Jawiszowicami, które okazały się konkretne, szybsze i umiejące wykorzystać ten odpowiedni moment zaskoczenia. Właśnie w stu procentach potwierdzeniem tego sposobu gry, była druga bramka, autorstwa Huberta Siuty, który ubiegł bramkarza, mijając go i strzałem do pustej bramki, zapewnił swojej drużynie awans do finału. Tam również znalazła się Cięcina. Można się zapytać: „jesteś pewien?” Tak, Cięcina. Wszyscy niedowierzali. Jednak jakość tej drużyny jest tak niesamowita, że widać jak mądrze kieruje nią z ławki ks. Bogusław Szwanda. Jawiszowice osiedle wyżej są notowane, niż parafia św. Katarzyny. Jednak lokaty, miejsca i statystyki to jedno, ale zespół, który dopiero drugi raz grał na finałach nie przestraszył się bardziej doświadczonego zespołu. Może i osiedle starało się, bo tego im odmówić nie można, ale to było bardziej szarpanie, próba pozbawiona wiary w to, że się uda. Gdzie oni stracili ten polot z eliminacji, którym dali nam wszystkim argumenty, że może to być ich sezon. Ich to będzie, ale boleć serce, że w drugim dniu nie zdobyli żadnej bramki. Szok! Ten szok, to ogarnął wszystkich na stadionie oglądających ten mecz. Antoni Wolny ma niesamowity ciąg na bramkę, napędzając co ofensywne w zespole, wspierany przez Wojciecha Dziedzica. W defensywie rządzi Dawid Pytlarz, który jest niesamowitym fundamentem zespołu. Zaś nieocenionym skarbem pozostaje Patryk Kumorek, będący „królem całego boiska”. On jest po prostu wszędzie. Rozgrywa, wyprowadza akcję, wzmacnia ofensywę, zaś kiedy trzeba, wraca zabezpieczyć tyły. Taki zawodnik to skarb. No i zapomnieć nie można o Tymoteuszu Kalfasie, który dwa lata temu, był królem strzelców w kategorii Ministrant, by teraz wśród lektorów młodszych, przypomnieć kibicom o sobie. Bramka na miarę awansu, będąca wielką niespodzianką. W kuluarach mówiono, że finał będzie derbowy; a okazało się wszystko wielką niespodzianką. Najpierw bramka kuriozalna bramkarza, który wprost w niespotykany sposób uderzył piłkę, by ta przelobowała go i wpadła do bramki. Sensacja na całego. Zespół z Jawiszowic tym wydarzeniem się bardzo podłamał. Kilka minut potrzebowali, aby dojść do siebie. Zaś Cięcina szła za ciosem. Mówiąc dość kolokwialnie: „poczuli krew” i szukali sposobności, aby słabszy moment Jawiszowic wykorzystać jak najszybciej się dało. Kontry, walka i strzały, siały popłoch w szeregach podopiecznych ks. Tomasza Kramarczyka. Co ważne, z każdą minutą parafia św. Marcina powstawała z kolan, grając swoje. Już było blisko, akcja w polu karnym i strzał….piłka odbija się od słupka i wpada w koszyczek bramkarza. To się nazywa mieć pecha, który objawił się w strzale Wojciecha Dziedzica i gol. On zamknął cały mecz i mistrzostwo sensacyjnie wędruje na Żywiecczyznę. Cięcina to trzynasty zespół, który wywalczyły letnie mistrzostwo i siódmy z okręgu żywieckiego. To pokazuje, jak silny to okręg i jaką mają tamte drużyny średnią w zdobywaniu najwyższego stopnia podium. Szacunek, za dokonania. Zaś nas to cieszy, że sięga po tytuł drużyna na którą mało kto stawiał, a oni bez kompleksów rozsiadają się na fotelu lidera i powalczą o drugie w tym sezonie trofeum, czyli Superpuchar z Rzykami we wrześniu na orliku.